MISJONARZ W PARAFII PĄCZEWO
W pierwszy dzień wiosny z mównicy w pączewskim kościele padły słowa zachęty do oderwania się na chwilę od szarości, codzienności oraz do wysłuchania nauk rekolekcyjnych, do zastanowienia się oraz odnowienia swojej duszy przed najbardziej świątecznym okresem roku. Słowa te padły z ust księdza Piotra Piksy ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny, z Domu Zakonnego w Gliwicach, zaproszonego do nas przez księdza proboszcza Jana Rzepusa. Zgromadzenie MŚR liczy w Polsce około 180 księży. Pracują oni w krajach europejskich: Białorusi, Czechach, Niemczech, Francji, Szwajcarii, Norwegii; na Dalekim Wchodzie: Indonezji, Papui Nowej Gwinei; Afryce: na Madagaskarze, Ameryce Południowej: w Argentynie, Chile; Ameryce Północnej: Stanach Zjednoczonych. Ksiądz Piksa odpowiedział bardzo ciekawie na kilka pytań. Zapraszam do lektury!
- Dlaczego właśnie to zgromadzenie Ksiądz obrał na początku swojej kapłańskiej drogi? Czego Ksiądz się spodziewał wstępując w szeregi misjonarzy i jak życie te oczekiwania zweryfikowało?
- Porównując pracę misjonarza z pracą księdza diecezjalnego można powiedzieć, że dla misjonarza jest szerszy wachlarz prac.
Mamy 13 parafii diecezjalnych w Polsce i tam pracują nasi księża. Pracują kilka lat, niekiedy tylko rok, dwa. Te parafie służą przygotowaniu księży do wyjazdu na misje: żeby przeżyć rok liturgiczny w polskiej parafii i mieć wzorzec, który można potem powielać poza granicami ojczyzny. I ten szerszy wachlarz prac misyjnych zdecydował o moim wyborze zgromadzenia misyjnego, a nie pracy na miejscu.
W zeszłym roku obchodziłem już 20-lecie kapłaństwa.
Każda decyzja o wyjeździe to nie jest taka decyzja z dnia na dzień. Trzeba napisać podanie, że chce się wyjechać, określić kraj, zakątek świata, do którego chciałoby się wyjechać i czeka się, kiedy w dane miejsce zorganizuje się grupa. Nie wypuszcza się dzisiaj jednego misjonarza. Dlatego, że on ma do przeskoczenia kilka progów. Jest sam, więc musi współpracować z księżmi z innych narodowości - to pierwszy próg,
drugi to język, trzeci to tradycja, która musi być przez misjonarza w jakiś sposób zaadaptowana. Kiedy jedzie się grupą to pierwszy próg łatwiej jest przejść.
Życie zweryfikowało mnie w ten sposób, że już w trzecim roku kapłaństwa zostałem przełożonym Domu Zakonnego, a to blokuje na co najmniej trzy, a nawet dziewięć lat w tej funkcji. W tym czasie wszyscy moi koledzy zdążyli powyjeżdżać w różne zakątki. A kiedy przekracza się wiek 35-40 lat, to nie ma mowy o zmianie miejsca pobytu w inną strefę klimatyczną, bo po prostu organizm tego nie akceptuje. W związku z powyższym nie byłem na misji zagranicznej, choć odwiedziłem moich kolegów. W Norwegii mamy parafię poza kołem polarnym!
- Proszę kilka słów z Księdza doświadczeń misyjnych z Polski.
- W Polsce są bardzo różne regiony. Mamy wielki rozrzut placówek: od Kotliny Kłodzkiej po Rzeszów, od Pomorza po Śląsk. Każde przesunięcie z Domu Zakonnego do drugiego Domu jest zmianą regionu, mentalności, gwary i zachowań ludzkich. Niekiedy można pokusić się o porównania, na przykład Kaszubów z Góralami. Pierwszy etap poznawania się z nimi jest trudny - wynika to trochę z nieufności, dystansu, ale kiedy już się przekonają, to są bardzo serdeczni. Tego nie ma w innych regionach, na przykładzie na wschodzie.
Właśnie w zeszłym roku byłem dwa miesiące na Kaszubach. To region bardzo przywiązany do tradycji i języka. Język kaszubski jest tam na równi traktowany z językiem polskim. Byłem w jury konkursu recytatorskiego. Recytowano wiersze Jana Pawła II w przekładzie na kaszubski. Jak już się pobędzie miesiąc, to pewne określenia z tego języka się łapie i co nieco można było zrozumieć.
Klimat małych szkół kaszubskich obrazuje jeszcze jedno wspomnienie. Na korytarzu leżały torby uczniów. Mówię
"Weźcie te torby. Po co ma wam ktoś grzebać w tych torbach?"
"Tu nikt w torbach nie grzebie!"
"A jak ci coś się zgubi z tej torby?"
"To ten, kto to zrobił nie ma już po co przychodzić do domu!"
Świetnie to powiedział! To wiele mówi o rodzinie, która jest pierwszym twórcą hierarchii wartości.
- Jakie predyspozycje musi mieć człowiek, aby podołać powołaniu misyjnemu?
- Są dwa charaktery ludzkie: człowiek może być pniakiem, albo ptakiem.
Pniak to ten, który zapuszcza korzenie i z wielkim bólem opuszcza miejsce, w którym żyje lat kilka.
Ptak w każdym miejscu gotów jest znaleźć się i dobrze poczuć.
Dlatego misjonarz musi mieć charakter ptaka. Kandydat na misjonarza musi posiadać umiejętność nawiązywania kontaktów oraz akomodacji misyjnej - to sposób zaakceptowania tradycji i kultury miejsca, w którym się człowiek znajdzie. Nie może walczyć z tradycją. Nawet w warunkach polskich są tak wielkie różnice między parafiami, że nie da się przenieść np. wzorców z południa Polski i próbować ich zaszczepiać gdzie indziej.
Przed wyjazdem misjonarz przechodzi badania związane ze zmianą strefy klimatycznej. Niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, ale mają schorzenia, które ujawniają się dopiero w tropiku. Na przykład epilepsja. Człowiek może całe życie przeżyć w Polsce i nigdy nie dostanie ataku choroby. Znajdzie się w innej strefie klimatycznej, np.w Indonezji i ta choroba go zaatakuje za trzy miesiące.
Jeżeli chodzi o języki obce, to sposób nauki jest różny. Indonezja to około 1400 wysp. Każda wyspa ma swój dialekt. Inny przykład to Madagaskar, gdzie stworzono sztuczny język. Z każdego narzecza wzięto kilkadziesiąt słów. Misjonarz nauczy się tego języka, pojedzie do wioski, będzie mówił do ludzi, a oni zrozumieją najwyżej 30 wyrazów - tych ze swojego narzecza. I wtedy klapa. Nie ma sensu się go uczyć. Madagaskar był kolonią francuską, więc trzeba nauczyć się języka francuskiego, żeby się dogadać w urzędach, a dopiero na miejscu uczyć się języka tubylców.
- Co musiałby zrobić młody chłopak (czy musi być młody?), aby wstąpić do Waszego zgromadzenia? Czy wdowiec może zostać zakonnikiem?
- Warunkiem jest matura. Jest rok nowicjatu, zapoznania się ze zgromadzeniem, a później 6 lat studiów.
Nasze zgromadzenie, kiedy powstawało, za jeden z celów przyjęło pomoc spóźnionym powołaniom. To był okres, kiedy wielu młodych ludzi zostało skrzywdzonych przez wojnę, mieli kilka lat "do tyłu" przez wojnę. Dla nich otwarły się drzwi naszego seminarium. Wielokrotnie były to osoby po trzydziestce.
U Franciszkanów zakonnikiem został człowiek, którzy owdowiał po 40 latach małżeństwa. Dzieci były już na swoim. Był na tyle zdolny, że spełnił wszystkie wymogi. Był nawet kaznodzieją! Często zdarzało się, że w ferworze kaznodziejskim mówił: "Bo kiedy żyła moja żona..." (śmiech).
- Czy w Księdza zgromadzeniu macie jakieś swoje własne tradycje świąteczne związane z Wielkanocą? Czy śpiewacie może jakieś własne pieśni?
- Jedyną pieśnią zakonną jest "Matko ma, Zakonie". To pieśń, którą się śpiewa przy składaniu ślubów zakonnych, nad grobem zakonnika...
Kiedy misjonarz wyjeżdża za granicę, to w Wielkanoc spotyka się z innymi misjonarzami i razem kultywują nasze tradycje - to taki okruch ojczyzny. Dla pozostałych nasze zwyczaje są obce i nie są im wprowadzane. Żeby misjonarze wracali po latach z misji i przywozili tradycje tamtejsze, to się raczej nie zdarza.
- Co się jada na Wielkanoc na Śląsku?
- Łatwiej pójdzie mi z potrawami bożonarodzeniowymi (śmiech).
Moczka - nieznana reszcie Polski. To ciemny piernik namoczony w wodzie z bakaliami. Smak, którego nie można odtworzyć nigdzie indziej w Polsce.
Druga potrawa to makówki: przekładane warstwy bułki i maku, nasączone mlekiem - to można jeść łyżką. [od red.: to chyba o nich wspominała Siostra Dorota Cichon - Pasterka, pamiętacie?]
- Cóż może Ksiądz powiedzieć o pączewskiej młodzieży, którą miał Ksiądz okazje odnawiać?
- To jest wielki skarb te małe szkoły. Już pierwsza reakcja: nikt nikomu nie przeszkadza, jest porządek, szanowanie się wzajemne. To też jest wyniesione z domu. Tu w Pączewie są autochtoni i to od razu widać po zachowaniu młodzieży. Tu nie ma napływowych ludzi. Umiem to rozpoznać po jednym spotkaniu.
Szczególnie małe dzieci chętnie odpowiadały na pytania. Odpowiadały trafnie!
- Którą myśl uznałby ksiądz za przewodnią pączewskich rekolekcji?
- Wielki Post to pytanie o hierarchię wartości chrześcijanina - zatem przywrócenie właściwej hierarchii wartości. Odnajduje się ją odnajdując drogę do ołtarza, na której to drodze znajdzie się na pewno konfesjonał. Przez to ta przypowieść o marnotrawnym synu, którą rozpocząłem rekolekcje w kościele, a okazało się, że i w szkole była motywem przewodnim widocznym również na gazetkach.
- Czy ma Ksiądz swojego ulubionego Apostoła?
- Apostoł - Święty Piotr, którego imię noszę. Byłem w Rzymie kilka razy i zawsze podążam na grób św. Piotra. Kiedyś na placu św. Piotra podczas audiencji staruszka, Włoszka stojąca obok, pyta mnie o imię. Pokazuję na bazylikę i mówię "San Pietro", na to ona: "San Pietro?! Mamma mia! Ora pro nobis!" (śmiech).
- Ze swojej strony życzę Księdzu jeszcze wielu lat w zdrowiu, wielu owocnych misji, radosnych i dobrych ludzi wokół i samych słonecznych dni obfitujących w łaski Boże. A czego Ksiądz nam życzy?
- Wytrwania w tym wszystkim, co niesie tradycja tego miejsca. Żeby tej tradycji nie gubić, bo to jest taki depozyt wiary, który przenosimy z swoim życiem i albo go lekceważymy i wtedy zubażamy tych, co przychodzą po nas, albo też kultywujemy i to bogactwo przekazujemy innym.
Aż chciało się czytać, prawda? Kto jest ciekawy nauk księdza misjonarza Piotra Piksy, tego zapraszam na stronę internetową parafii Pączewo (www.ppaczewo.pelplin.opoka.org.pl), gdzie można pobrać w formie pliku dźwiękowego jedną z ciekawych nauk rekolekcyjnych naszego wspaniałego gościa!
Z Księdzem Piotrem Piksą ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny w Gliwicach, który przygotowywał parafian pączewskich na odpust parafialny Zwiastowania NMP oraz na Wielkanoc, miała przyjemność rozmawiać
Barbara Dembek-Bochniak
"Tygodnik Parafialny" nr 13 (835) 01.04.2007