OJCIEC ALABARÉ W PARAFII PĄCZEWO
Zaprosił Go do nas ks. Ireneusz Nowak. Ojciec Zbigniew Kotliński (CSsR). Dla Indian z Ameryki Południowej
Ojciec Alabaré. Dla katolików ze Wschodu - Ojciec Zibi. Uśmiechnięty, pełen zapału, a nawet "nadzapału"!
Ponad osiemdziesiąt lat przeżył na tej pięknej ziemi, czuje się młodo i ma apetyt na kolejne 40 -
oby dożyć co najmniej do Mojżeszowych 120! Tyle jest do zrobienia! W tyle miejsc nieść Słowo Boże!
A prawić homilie potrafi. Najdłuższe kazanie?
- Kiedyś były bardzo długie. - mówi - Będąc w seminarium przełożony posłał mnie do innego kościołka,
abym głosił kazanie. Nie miałem wtedy jeszcze zegarka. Głoszę i głoszę to kazanie, aż przyszła siostra i rzekła:
"Ojciec już mówi półtorej godziny! Czas kończyć!". Teraz kładę sobie zegarek na ołtarz i patrzę, żebym się wyrobił
w umówionym czasie. Mam "problem" z głoszeniem Słowa Bożego - mówię zawsze dłużej, niż powinienem. Mam to pragnienie,
żeby jeszcze coś ludziom powiedzieć, podzielić się refleksjami z pobytu na różnych krańcach świata.
Ojciec Zbigniew pochodzi z Zamościa. Tu chodził do kościoła Redemptorystów (Congregatio Sanctissimi Redemptoris -
Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela - zgromadzenie zakonne założone przez świętego Alfonsa Liguori).
Dużo czytał o przygodach misyjnych, zapragnął sam ich skosztować. Zapukał więc do ojców i spytał, czy mają
misje zagraniczne. Mieli, ale tylko w Argentynie. Zbigniew wstąpił zatem na studia. Sporo modlił się,
czytał Pismo Święte, księgi ascetyczne.
- Misja redemptorystów to głoszenie Słowa Bożego w misjach ludowych w kraju i za granicą. Św. Alfons mówił:
"Każdy redemptorysta żeby być dobrym misjonarzem musi dążyć do świętości, żeby być podobnym do Chrystusa
i naśladować Go w Jego prostym życiu i działalności". Charyzmatem jest głoszenie Słowa Bożego najuboższym.
Ojciec Zbigniew ma już 61 lat stażu zakonnego, z czego 14 początkowych w Polsce, 22 w Argentynie, Boliwii,
kolejne na Białorusi, w Kazachstanie i Rosji (Misje Syberyjskie), gdzie w tej chwili pracuje na stałe. Misje
w Argentynie i Boliwii...
- Zostawiłem tam pół serca i życia. Zachwyciło mnie i przywiązało oderwanie się od cywilizacji europejskiej -
prostota życia... W buszu pełnym przeróżnego robactwa nie ma dróg, ścieżki trzeba wycinać maczetą. W niektóre
miejsca dotrzeć można tylko łodzią. Mieszkałem z tubylcami. Razem z Indianami uczestniczyłem w połowie ryb.
Widziałem śmierć człowieka ukąszonego przez jadowitą żmiję. Byłem też świadkiem cudu. Pewna kobieta 4 dni w
wielkich męczarniach oczekiwała na poród. Dziecko było ustawiono w poprzek, istniały obawy, czy uda się je
w ogóle urodzić. Do najbliższego lekarza trzeba było płynąć rzeką 4 dni. Na noszach przyniesiono ją z buszu
do stacji misyjnej. Wszyscy modliliśmy się za krzyczącą z bólu kobietę. Miałem medalik św. Gerarda, brata
zgromadzenia redemptorystów, patrona matek oczekujących potomstwa i rodzących. Dałem go siostrze zakonnej,
żeby położyła na piersi tej kobiety. Bóle ustały! Urodziła się dziewczynka Lilianka... Jeżeli Bóg da mi
lata Mojżeszowe, to pojadę tam jeszcze do pracy... Indianie z buszu Ameryki Południowej często nie znają prawd wiary,
nie potrafią na pamięć katechizmu, ale mają intuicyjne poczucie obecności Boga. Poważnie! Ludzie w górach,
w buszu logicznie rozumując, obserwując naturę czują, że są w rękach dobrego Boga, który nas kocha!
W Ameryce Południowej ojciec Zbigniew Kotliński nazywany jest Ojcem Alabaré. To od piosenki "Alabaré a mi Seòor"
(Chwalić Pana). Tu ksiądz zaśpiewał tę, a później kolejną pieśń w języku hiszpańskim - "Mam przyjaciela, który
mnie kocha, a jego imię jest Jezus". Wszyscy jego parafianie i uczestnicy rekolekcji zawsze uczyli się
śpiewać te piosenki, a pięknie śpiewając spełniali wielkie pragnienie ojca Zbigniewa - uczestnicząc we Mszy
Świętej łączyli się z Panem Jezusem. Ksiądz zna język polski, rosyjski, niemiecki, angielski i hiszpański.
Mówi też dialektem keczua. W buszu, gdzie każde plemię miało swój język, korzystał z pomocy tłumaczy-przewodników.
Po 22 latach w Ameryce Południowej przyszła pora na ewangelizację na Wschodzie. Media nazwały księdza Kotlińskiego
"pionierem działalności misyjnej Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela w Kazachstanie". Powód? Od 1993 do 2001
roku będąc pierwszym proboszczem parafii p.w. Świętej Trójcy w Pietropawłowsku (Kazachstan) reorganizował tam po
upadku ZSRR życie religijne po 70-letniej przerwie funkcjonowania administracyjnego parafii. Gdy wiadome stało się,
że władze nie oddadzą starej świątyni, przystąpił do budowy nowego kościoła pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.
Ksiądz Zbigniew widząc cierpienia ludzi wywiezionych do Kazachstanu stwierdził, że mają oni prawo do Bożego
Miłosierdzia. Marzy, aby ów kościół zyskał status sanktuarium. Kościół konsekrowano w jubileuszowym roku 2000.
W tej chwili kult miłosierdzia rozwijają sprowadzone z Krakowa siostry Faustynki.
- Nabożeństwem do Jezusa Miłosiernego zaraziłem się będąc w USA, gdy zobaczyłem, jak ludzie modlą się do
Miłosierdzia Bożego o nawrócenie Rosji. Dla każdego człowieka ważne jest, że ma zaufanie do Miłosierdzia
Bożego! Dlatego roznoszę kult Miłosierdzia Bożego!
2003-2005 - to kolejne kazachskie probostwo - w Uralsku. Tu ksiądz Zibi zarejestrował zupełnie nową
parafię w sądzie, czyli po prostu ją założył. Rozpoczął też budowę kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Dwa kościoły w Kazachstanie, kilka kościołów w Argentynie i Boliwii.
- A ile duchowych! - dodaje nasz ksiądz proboszcz Ireneusz Nowak.
- To trzeba mieć zdrowie - mówię. - Takie zmiany klimatu - boliwijski busz i tropik, syberyjskie
i kazachskie mrozy, to szok dla organizmu!
- Będąc za czwartym razem w Boliwii odwiedzałem rodziny w górach (ponad 3000 m n.p.m.) i już dostawałem zadyszki.
Po powrocie do Polski poszedłem do lekarza, a ten powiedział mi, że w piłkę nożną grać już nie mogę.
Trzeba na siebie uważać. Czy myślę o emeryturze? Gdzieś, ale nie wiem gdzie, na jakiejś leśnej ścieżce
kiedyś padnę... Ale po 120 latach (po Mojżeszowych)!
- Księdza motto życiowe?
- Pan okazała mi Wielkie miłosierdzie, że jestem redemptorystą, misjonarzem i mogę pracować w różnych
stronach świata, poznawać różne środowiska, różnych ludzi. Motto - to chyba to z obrazka prymicyjnego:
"Posłał mnie Pan, żebym głosił Ewangelię na wszystkich krańcach Ziemi."
Taki właśnie zacny gość, super-misjonarz prowadził rekolekcje wielkopostne w Pączewie!
Szczęść Mu Panie Boże i zachowaj Go przez długie lata w zdrowiu! Co najmniej przez te Mojżeszowe!
Barbara Dembek-Bochniak
Tygodnik Parafialny; nr 13 (989); 28.03.2010